To jest mistrzowskie auto

Strona główna » Blog warsztatu samochodowego » To jest mistrzowskie auto

To jest mistrzowskie auto

Taki samochód, to marzenie niejednego kierowcy lubiącego ekstremalną jazdę w terenie – piszę Krzysztof Suliga
W warsztacie samochodowym w Koziegłówkach powstało prawdziwe off roadowe cacko. Auto miało swój pierwszy chrzest bojowy podczas I rundy Poland Trophy rozegranej pod koniec marca w kamieniołomach w Łazach.

Pomysł zrodził się półtora roku temu

Kierowcą jest Marcin Małolepszy, a pilotem Łukasz Kożuchowski – Nasz kolega Marcin Małolepszy jest nie tylko fanem ekstremalnego off roadu, ale i kierowcą rajdowym. Od kilku lat bierze udział w rajdach, różnej kategorii. Mój wspólnik, Mariusz Łukasik, stwierdził, że jest w stanie podołać budowie w naszej firmie auta od podstaw – opowiada Marcin Kot, współwłaściciel warsztatu samochodowego Grand Service w Koziegłówkach. Auto powstało na zamówienie Marcina Małolepszego, choć w tym przypadku nie była to typowa transakcja handlowa. Pomysł zbudowania tego samochodu zrodził się w głowach kilku znajomych. Podobne auto powstało już kiedyś w Grand Service i odnosiło w wyścigach sukcesy. Zleceniodawca brał czynny udział w każdym etapie budowy pojazdu, ponieważ ma on duże doświadczenie w rajdach i pewne rzeczy wykonawcom podpowiadał. Mariusz Łukasik jest natomiast nie tylko świetnym mechanikiem, ale i aktywnym miłośnikiem off roadu, więc dobrze wie, o co w tym wszystkim chodzi.

Poland Trophy tylko dla najtwardszych

samochód off road zbudowany przez grandservicePrawdziwym testem auta była pierwsza runda Poland Trophy w Łazach. Debiut wypadł wspaniale, a jadąca nim załoga zajęła pierwsze miejsce w kat. no limits. Dobra załoga to około 60 procent sukcesu. Reszta to kwestia samochodu. Ogromną rolę odgrywają podczas rajdu mechanicy, którzy na bieżąco usuwają usterki. Tym razem musieli wymontowywać drążki kierownicze, które uległy na jakieś podwodnej przeszkodzie skrzywieniu. - Mechanicy pracują w bardzo ciężkich warunkach. Nie da się podnieść auta, czasem trzeba leżeć nawet w błocie – wyjaśnia Mariusz Łukasik.

Poland Trophy był wyjątkowo ciężki. Kilkunastostopniowy mróz, dużo śniegu i woda sięgająca w niektórych miejscach zawodnikom po pachy. Pierwszy etap rajdu rozgrywany był nocą. - Marcin opowiadał, że kiedy za kombinezon dostała mu się woda i zdjął ubranie, na mrozie było mu cieplej niż w okryciu – mówi Marcin Kot.

Pierwszy sukces dodał wszystkim skrzydeł

W Koziegłowskim warsztacie samochodowym praca przy samochodach off roadowych to nie nowość. Od dawna przerabiają tam seryjne auta. Mając duże doświadczenie, mogli podjąć się budowy czterokołowca.
- Po zajęciu pierwszego miejsca mamy wielką motywację na ten sezon. Tym bardziej, że Marcin nigdy wcześniej nie wygrał żadnego rajdu, choć zajmował wysokie lokaty – mówi Marcin Kot.

Od kilku lat widać tworzącą się modę na auta off roadowe. W Stanach Zjednoczonych jest to cały przemysł, w Europie off road przeżywa gwałtowny rozwój. Dotyczy to także i Polski.

Części muszą być najwyższej jakości

zdobyte puchary z rajdu off roadBudowa tego typu samochodów to kosztowna rzecz. Całkowite koszty trudno jest nawet Marcinowi Kotowi oszacować. Mówi, że to w granicach 200 – 280 tys. zł. Bardzo drogie są części i elementy nadwozia, które muszą być najwyższej jakości. Amortyzatory marki fox i sprężyny sprowadzane są ze Stanów Zjednoczonych. Mosty tzw. planetarne, pochodzą z ciężarowego volvo, reduktor z robura, silnik benzynowy 4,4 l o mocy 280 KM z bmw, skrzynia sześciobiegowa z bmw. Rama i klatka przestrzenna zostały wykonane na miejscu.
- To zlepek pewnych części tworzących całość, powodujący, że auto jest z jednej strony szybkie w terenie, a z drugiej strony może pokonywać bardzo trudne przeszkody. Projekt zrodził się w głowie Mariusza, ale inspirował się innymi tego typu autami – wyjaśnia Marcin Kot.

Tego typu konstrukcja ma przewagę nad podobnymi samochodami produkowanymi przez renomowane firmy. Przerabiane auta nie są w stanie osiągnąć takich wyników jak zbudowane od podstaw przez fachowców w warsztacie.

Po rajdzie samochód trafił do warsztatu w Koziegłówkach. - Trzeba było doprowadzić do odpowiedniego stanu przede wszystkim elementy, które się podczas wyścigu psują, jak błotnik, maska. Trzeba było wymienić wszystkie oleje, bo samochód był w wodzie do połowy szyby. Należało też przejrzeć wszystkie elementy. Szczęśliwie, auto zbytnio tym razem nie ucierpiało – podsumowuję Mariusz Łukasik.

Tekst pochodzi z Dziennika Zachodniego. Autor: Krzysztof Suliga

 

16.02.2016